Na początku lat pięćdziesiątych zeszłego wieku, w Poznaniu, trudno było żyć. W tym mieście dyscyplina i posłuszeństwo były w cenie, a w Polsce panował wszechwładny stalinowski reżim.
Moja Matka, repatriantka z Francji, gdzie ideologie kończyły się przy furtce ogrodowej, a ludzi mieli wrodzony smak i zmysł zabawy, zupełnie nie wpisywała się w duszną atmosferę podejrzeń, wzajemnych szykan i nagonek w szkole TPD, szkole- molochu na ponad 1000 dzieci.
Uczyła tam francuskiego i angielskiego, była również wychowawczynią jedenastej klasy, najgorszej z kilku, gdzie wąsaci młodzieńcy palili papierosy i nic ich nie obchodziły sonety Mickiewicza ani pozytywistyczne idee powieści Prusa czy Orzeszkowej.
W (...)